Pisząc zapowiedź tego weekendu udało mi się przewidzieć, że najwięcej będzie się działo na wyspach Brytyjskich. Nie dość, że doszło na nich do najlepszego meczu tego sezonu, to jeszcze dwa solidne zespoły niespodziewanie przegrały swoje mecze. Więcej o tych zdarzeniach napisałem poniżej.
Everton – Man United (1:0)
W sobotę doszło do dwóch wpadek angielskich zespołów walczących o czwartą pozycję. Zdecydowanie większą z nich była ta, do której doszło na Goodison Park.
Gospodarze zakończyli bowiem serię trzech porażek z rzędu poprzez wygraną z siódmym w tabeli Manchesterem United. Dla porównania wspomnę, że Everton plasuje się na dopiero siedemnastej pozycji, a w nowym roku przegrał już aż dziesięć spotkań. Przywołane statystyki nie świadczą najlepiej o zespole Franka Lamparda, lecz w jeszcze gorszym świetle stawiają piłkarzy gości.
Gracze z Manchesteru zaprezentowali się bardzo niekorzystnie, bo choć oddali więcej strzałów od swoich rywali, to nie zdołali odrobić strat. Najgorzej wypadli Marcus Rashford i Harry Maguire. Ten drugi znacznie pomógł Anthonemu Gordonowi w zdobyciu jedynej bramki całego spotkania.
Jakby kibicom czerwonych diabłów było mało, to jeszcze (zaliczający w ostatnim czasie progres) Fred zszedł z murawy z powodu kontuzji.
Nie najlepiej zagrał również Cristiano Ronaldo, który od czasu hat tricka z Tottenhamem nie zdobył ani jednego gola. Oznacza to, że Portugalczyk ostatnie trafienie ustrzelił równo miesiąc temu. W związku z tym powstaje pytanie, czy 37-latek dokonał dobrego wyboru powracając do Manchesteru United.
Arsenal – Brighton (1:2)
Tak jak jest to widoczne na poniższej grafice, kanonierzy powoli żegnają się z grą w Lidze Mistrzów. Trudno uwierzyć, że zespół Artety na początku roku walczył jak równy z równym z Manchesterem City, a w poprzednim tygodniu przegrał z Crystal Palace (0:3) i Brightonem.
Sobotnia klęska w rozgrywanym u siebie spotkaniu jest niezwykle zaskakująca. Brighton (podobnie jak Everton w meczu z Man United) nie wygrał żadnego z siedmiu ostatnich spotkań, lecz mimo tego potrafił zatriumfować nad kanonierami. Koledzy z drużyny kontuzjowanego Jakuba Modera byli niezwykle skuteczni, bo na trzy celne strzały nie wykorzystali tylko jednego.
Kibice Arsenalu mogą być zadowoleni chyba tylko z trafienia Martina Odeegarda, bo było ono pięknej urody. Podobą skutecznością nie popisywali się inni zawodnicy gospodarzy, bo zaledwie jedno z dwudziestu uderzeń piłkarzy Artety znalazło drogę do bramki rywali.
Niestety w 62 minucie z powodu kontuzji boisko opuścił Emile Smith Rowe, co może oznaczać jeszcze większe kłopoty Londyńskiej drużyny.
Na dziś Arsenal traci do czwartego Tottenhamu tylko trzy punkty, co pamiętając zaległy mecz między tymi ekipami nie jest niemożliwą do odrobienia stratą. Zawodnicy z The Emirates muszą jednak poprawić swoją grę, bo z aktualną formą są daleko od gry w Champions League.
Napoli – Fiorentina (2:3)
Napoli nie wykorzystało potknięcia Milanu, lecz upokorzyło się jeszcze bardziej. Jeśli gracze z Neapolu wygraliby domowy mecz z Fiorentiną, to wskoczyliby na tron Serie A. Tak się jednak nie stało.
Faworyci tej rywalizacji nie zdołali zdominować swoich rywali i dwie zdobyte przez nich bramki nie wystarczyły do uzyskania jakiejkolwiek zdobyczy punktowej. Trafienia Driesa Mertensa i Victora Osimhena choć poprawiły grę gospodarzy, to nie zmieniły faktu, iż Napoli ani przez minutę nie wygrywało tej rywalizacji. Zieliński i spółka przez tą porażkę utrudnili sobie walkę o fotel lidera, bo są oni zależni od Interu Mediolan, który w razie wygranej w zaległym meczu wskoczy na pierwszą pozycję.
Takich słów nie możemy użyć o fantastycznej Fiorentinie, która zupełnie zaskoczyła piłkarzy Luciano Spalettiego. Klubowi koledzy Krzysztofa Piątka od pierwszych minut grali dynamicznie i nie czuli żadnego strachu przed jednym z najsilniejszych włoskich zespołów.
Niestety polski napastnik w drugim meczu z rzędu nie podniósł się z ławki rezerwowych, a jego największy rywal – Arthur Cabral zdobył jednego gola.
Godny pochwały występ gości zaskutkował tym, że awansowali oni na siódmą pozycję kosztem Atalanty Bergamo.
Man City – Liverpool (2:2)
Tak jak napisałem w tytule, nie możemy powiedzieć, że ten hit nas rozczarował.
W jego trakcie lepiej spisywali się moim zdaniem gospodarze, na co wskazuje oddana przez nich liczba strzałów (było ich 11, czyli 5 więcej od rywali) i rzutów rożnych (w tej statystyce City wygrało cztery do jednego). Już w piątej minucie piłkarze Guardioli za sprawą trafienia Kevina de Bruyne wyszli na prowadzenie. Belg był najlepszym piłkarzem na boisku. Równie dobrze spisał się zdobywca drugiej bramki, czyli Gabriel Jesus. To niezwykłe, że Brazylijczyk zagrał tak świetny mecz mimo, że w ostatnim czasie był postacią o marginalnym znaczeniu dla swojego zespołu. Pozytywnie należy również wyróżnić Joao Cancelo, który fantastycznie odnalazł się na pozycji lewego obrońcy.
Bardzo dobrze zaprezentowali się również goście, którzy dwukrotnie musieli odrabiać straty. Za pierwszym razem do remisu doszło dzięki Diogo Jocie, a kolejnym dzięki bramce Sadio Mane. Choć Mohamed Salah nie zdobył żadnego gola, to musimy pochwalić Egipcjanina za udane dryblingi na prawej stronie boiska. W drużynie Jurgena Kloppa słabo zaprezentowali się Fabinho i Andrew Robertson. Defensywa zespołu niemieckiego szkoleniowca momentami miała ogromne problemy z zatrzymaniem atakujących gospodarzy.
Wczorajsze spotkanie choć zakończyło się remisem, to było fenomenalne. Nie brakowało w nim ofensywnych akcji, bramek czy pięknych dryblingów. Dzięki temu, że nikt nie zwyciężył tego hitu, sprawa wygrania ligi wciąż wydaje się być otwarta.
Rozpiska innych ciekawych meczów tego weekendu:
- Piątkowych: VFB Stuttgart – BVB (0:2), Sevilla – Granada (2:4)
- Sobotnich: Southampton – Chelsea (0:6), Mallorca – Atletico Madryt (1:0), Lech Poznań – Legia Warszawa (1:1), Inter – Hellas Verona (2:0), Clermont Foot – PSG (6:1), Real Madryt – Getafe (2:0), Aston Villa – Tottenham (0:4), Bayern Monachium – Augsburg (1:0)
- Niedzielnych: Brentford – West Ham (0:2), Sassuolo – Atalanta (2:1), Torino – Milan (0:0), Levante – Barcelona (2:3), Olimpique Marseille – Montepellier (2:0)