Mundial zawsze wywołuje ogromne emocje, jednak chyba nikt nie spodziewał się, że w pierwszej kolejce fazy grupowej dojdzie do tylu sensacji. Przyjrzyjmy się zatem ostatnim starciom mundialu w Katarze, w których doszło do wielu zaskoczeń.
Anglia – Iran
(6:2)
Już drugi mecz Mistrzostw Świata w Katarze był niesamowitym widowiskiem. Wiadomo było, że Anglicy podchodzą do tej rywalizacji z mianem faworyta, jednak nikt (łącznie z tamtejszymi kibicami i ekspertami) nie spodziewał się tak ofensywnego stylu gry finalistów ostatniego Euro. Dla zarysowania tła dodajmy bowiem, że na wyspach selekcjoner Gareth Southgate nie cieszy się dobrą sławą, a wręcz jest mocno krytykowany. Tak naprawdę nie ma co się temu dziwić, skoro Anglicy nie wygrali żadnego z sześciu poprzednich meczów i z tego powodu spadli do niższej dywizji Ligi Narodów.
Wracając jednak do meczu, to od jego pierwszych minut widać było, kto dyktuje warunki. Już w siódmej minucie podopieczni Southgate’a mogli doprowadzić do pierwszego gola, gdy Harry Kane dobrze dośrodkował w pole karne. Wówczas doszło do przykrego incydentu, a mianowicie bramkarz Iranu podczas wyskoku do piłki, głową zderzył się z defensorem tej kadry. Z tego powodu przez kilkanaście kolejnych minut tak naprawdę piłkarze nie grali, bo kiedy na chwilę wznowili mecz, to bramkarz poprosił o zmianę.
Od tego momentu byliśmy świadkami fenomenalnej gry w ataku faworytów. W pierwszej połowie Anglicy, a dokładniej Bellingham, Saka i Sterling zdobyli trzy bramki, a w drugiej odsłonie meczu Saka skompletował dublet i na listę strzelców wpisali się również wprowadzeni z ławki Rashford i Grealish. Finaliści Mistrzostw Europy narzucili rywalom niezwykle wysokie tempo, a także świetnie dośrodkowywali – tak padły pierwsze trzy gole. Co prawda Irańczycy również trafiali do siatki, ale trudno było odnieść wrażenie, że są w stanie zagrozić piłkarzom Southgate’a.
Argentyna – Arabia Saudyjska
(1:2)
Niekwestionowaną największą sensacją pierwszej kolejki jest klęska typowanych (również przeze mnie) do wygrania całego mundialu Argentyńczyków z niedocenianą Arabią Saudyjską.
Omawiając to spotkanie nie możemy zauważyć, jak różny obraz płynął z obu części tego meczu. Pierwsza z nich była jednoznacznie lepsza dla piłkarzy Lionela Scaloniego. Po 11 minutach prowadzili oni 1:0 po tym, jak Leo Messi wykorzystał karnego i wydawało się, że kolejne bramki faworytów są tylko kwestią czasu. Tak też było, jednak były to gole niezgodne z przepisami. Aż trzy razy Argentyńczycy strzelali gole ze spalonych, co nie umknęło uwadze dobrze dysponowanych sędziów. Zespół z Ameryki Południowej, który nie przegrał 36 poprzednich meczów i od 3 lat był niepokonany jednoznacznie dominował Saudyjczyków.
Mający świetną opinie trener Arabii Hervé Renard (który jest zresztą związany z Polską, o czym często wspomina) potrafił mimo tego bardzo dobrze nastroić swoich zawodników w piętnastominutowej przerwie. Na drugą połowę wyszła bowiem inna drużyna Arabii – konkretna, pragmatyczna i do bólu skuteczna. Już w 48. minucie po prostej akcji zespół Azji zdołał wyrównać, a po kolejnych pięciu minutach objął prowadzenie. Nie możemy wspomnieć w jaki sposób padł ten drugi gol, bo był on spektakularny – po odbiciu strzału, piłkę przejął Salem Al-Dawsari, który mimo bycia otoczonym trzema rywalami zdołał oddać idealny strzał. Underdog tego starcia nie stracił tego prowadzenia i świetnie radził sobie w zatrzymywaniu ataków załamanych Argentyńczyków.
Niestety klęska naszego sobotniego przeciwnika nie powinna nas cieszyć. Po pierwsze, zmierzymy się z pogromcą wielkiej Argentyny, co może napawać strachem nie będących w najlepszej formie Polaków, a po drugie 30 listopada zagramy z niesłychanie silną, będącą dodatkowo pod wielką presją drużyną Messiego. To będą bardzo trudne testy dla zawodników Czesława Michniewicza.
Polska – Meksyk
(0:0)
We wtorkowy wieczór Polacy zremisowali najważniejszy mecz fazy grupowej, bo taki, w którym mierzyli się z teoretycznie największym rywalem o awans z drugiego miejsca. Starcie z Meksykanami pod kilkoma względami toczyło się tak, jak mogliśmy się tego spodziewać. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy prawo czuć niedosyt.
Zgodnie z przewidywaniami, nasi rywale dłużej utrzymywali się przy piłce (mieli 61% posiadania piłki i wymienili 165 podań więcej), a podopieczni Michniewicza skupili się na zabezpieczeniu obrony i wyprowadzaniu kontrataków. Wprawdzie to pierwsze zadanie bardzo dobrze wyszło biało-czerwonym, jednak gra w ofensywie pozostawiała wiele do życzenia. Pomijając rzut karny Roberta Lewandowskiego, piłkarze Michniewicza nie tworzyli szczególnego zagrożenia pod bramką Meksykanów. Oczywiście, najlepszą okazję na zdobycie jedynego gola tego wieczoru miał nasz kapitan, który nie wykorzystał jedenastki, ale całej ofensywnej gry nie warto wiązać z tą jedną dogodną okazją. Na marginesie szkoda, że strajker Barcelony nie uderzył, jak to ma w zwyczaju, z przeskoku, bo wtedy miałby ogromne szanse na gola. Z całym szacunkiem, ale nie rozumiem, dlaczego Czesław Michniewicz zamiast korzystać ze znakomitej formy Szymańskiego i Zielińskiego nie chciał przerzucić na nich odpowiedzialność za wyprowadzanie ataków, tylko wolał narzucić swoim podopiecznym wybijanie długich piłek na boki.
Jedynym który zawinił nie był wyłącznie nasz selekcjoner, bo nie popisali się również wspomniani Zieliński i Szymański, a także Nicola Zalewski. Pochwaliłbym natomiast Bartosza Bereszyńskiego, Krystiana Bielika (który powinien zagrać w kolejnych meczach) oraz Grzegorza Krychowiaka.
Tak naprawdę remis nie jest katastrofalnym wynikiem, bo na dwóch ostatnich turniejach zaczynaliśmy fatalnymi porażkami. Mimo wszystko szkoda, że nie udało nam się zdobyć trzech punktów, ponieważ wówczas znacznie wzrosłyby nasze na awans.
Niemcy – Japonia
(1:2)
Dość podobnym do rywalizacji Saudyjczyków z Argentyńczykami była potyczka mistrzów świata z 2014 roku z Japonią.
Według coraz popularniejszej ostatnio statystyki goli oczekiwanych, Niemcy zasłużyli w tej rywalizacji na ponad trzy bramki, a Japończycy na mniej niż półtorej (3.09 do 1.49). Mimo tego, sam początek był znakomity w wykonaniu azjatyckiej drużyny, która już w ósmej minucie wyprowadziła błyskawiczną kontrę i zdobyła gola ze spalonego. Choć nie uznano tej bramki, to był to zimny prysznic dla podopiecznych Hansiego Flicka. Dobrze zadziałał on na Niemców, bo od tego momentu rozpoczęli masowe nacieranie na bramkę rywali. Dzięki temu, bramkarz tej drugiej drużyny sfaulował w 32. minucie Davida Rauma, a przyznanego za to przewinienie rzutu karnego nie zmarnował Ikay Gundogan.
Musimy jasno powiedzieć, że nasi sąsiedzi nie zatrzymali się po tym golu, ale kontynuowali napieranie na rywala. Dość powiedzieć, że w całym meczu mieli piłkę przez prawie 3/4 czasu (74%) i oddali 26 strzałów, z których 9 było celnych. Bramkarz Japonii – Shuichi Gonda – zaliczył jednak aż 8 interwencji i do końca meczu puścił tylko jednego gola, który z powodu pozycji spalonej Kaia Havertza, nie został uznany. W ostatnim kwadransie reprezentanci Kraju Kwitnącej Wiśni wyprowadzili dwa świetne ataki, które zakończyły się bramkami. Rzadko kiedy powiedzenie „niewykorzystane sytuacje lubią się mścić” pasuje tak dobrze, jak w przypadku tej rywalizacji.
Zdaniem byłego reprezentanta Polski, Wojciecha Kowalczyka, Niemcy tym spotkaniem pogrzebali swoje szanse na grę w fazie pucharowej. Ekspert Weszło i Kanału Sportowego, który w przeszłości grał m.in. w Realu Betis uważa bowiem, że podopieczni Hansiego Flicka nie będą mieli szans z Hiszpanami, a ewentualna wygrana z Kostaryką w ostatnim meczu nie umożliwi im awansu z zaledwie trzema punktami na koncie. Z tego powodu rywalizacja Niemców z Hiszpanią zapowiada się niezwykle emocjonująco, bo dla tych pierwszych będzie to mecz o wszystko, a ci drudzy podejdą do niego w fantastycznej dyspozycji – przedwczoraj zdołali strzelić Kostaryce aż siedem goli i nie stracili przy tym ani jednego.
Brazylia – Serbia
(2:0)
Reprezentacja Kraju Kawy w przeciwieństwie do swojego odwiecznego rywala, w którego składzie występuje Leo Messi, zdołała dobrze rozpocząć Mistrzostwa Świata, których jest jednym z faworytów. Mimo teoretycznej siły Serbów, Brazylijczycy łatwo uporali się z samozwańczym czarnym koniem turnieju.
O ekipie z Bałkanów mówi się w kontekście ich znakomitej ofensywy (z Kosticiem, Vlahoviciem i Tadiciem na czele) oraz zdecydowanie słabszej obrony. Rywalizacja z Canarinhos negatywnie zweryfikowała serbską siłę rażenia oraz potwierdziła słabość jej defensywy. Wprawdzie Canarinhos obie bramki zdobyli dopiero w trzydziestu ostatnich minutach spotkania, jednak byli oni jednoznacznie lepsi od swoich rywali.
Podopieczni Tite oddali prawie pięć razy więcej strzałów od rywali (23 do 5), a i w tych celnych znacznie odstawali od Serbów (9 do 0). Mimo tego, tylko dwa uderzenia Brazylijczyków wpadły do siatki, a autorem obu z nich był Richarlison. 25-latek, który nie zachwyca formą w Tottenhamie, w 62. minucie dobił uderzenie Viniciusa, a niedługo później po podaniu od tego zawodnika zdobył przepiękną, widoczną na filmiku poniżej bramkę.
Zawodnicy z Ameryki Południowej mogą być zadowoleni z tego spotkania, jednak jeden jego element musi ich martwić – w 80. minucie boisko z powodu urazu opuścił Neymar. Miejmy nadzieję, że skrzydłowy PSG wróci do pełni zdrowia, bo swoimi umiejętnościami urozmaica ten turniej.
Portugalia – Ghana
(3:2)
Portugalia, która pół wieku temu była kolonizatorem Brazylii również wygrała wczoraj swój mecz, ale na pewno nie w takim stylu jak Canarinhos.
Pod względem ofensywnym, mistrzowie Europy z 2016 roku nie wyglądali źle – na listę strzelców wpisała się wielka ofensywna trójka Ronaldo-Felix-Leao. Każdy z nich umiejętnie wykorzystał błędy Ghańczyków. Na uwagę szczególnie zasługuje trafienie będącego bez klubu CR7, który poza wykorzystaniem karnego nie zaliczył zbyt dobrego występu.
Znacznie gorzej Portugalczycy zagrali w obronie, bo zarówno gol na 1:1 jak i ten na 3:2 padły po fatalnych zachowaniach defensorów. Słynący z pragmatyzmu oraz koncentracji właśnie na niepozwoleniu rywalom na zdobycie goli Fernando Santos, na pewno nie był zadowolony z postawy swoich zawodników. W kluczowych momentach najbardziej zawiedli go Danilo Pereira, któremu piłka przeleciała pomiędzy nogami przy stracie pierwszej bramki i który nie pokrył rywala przy drugiej sytuacji bramkowej oraz Joao Cancelo, ponieważ łatwo dał się przepchać skrzydłowemu Ghany.
CR7 i spółka nie zagrali zbyt dobrego meczu, jednak mogą być zadowoleni z postawy swoich ofensywnych graczy. Wątpię jednak, aby Portugalczycy nie mieli obaw co do nadchodzącego meczu z Urugwajem, w którym głupie błędy w obronie mogą spotkać się ze stratą wielu bramek.
W telegraficznym skrócie
Anglicy nie byli jedynymi, którzy znakomicie rozpoczęli Mistrzostwa Świata – jeszcze wyżej Hiszpanie wygrali z Kostaryką (7:0), a i Francuzi mimo złego początku, rozbili Australijczyków 4:1. Mimo zanotowania jakże ważnych trzech punktów w pierwszym mundialowym meczu, swoją grą na pewno nie zachwycili Holendrzy oraz Belgowie. Na tle tych drugich fenomenalnie wyglądali Kanadyjczycy, którym w ograniu faworytów uniemożliwiła duża nieskuteczność (22 strzały) oraz błędy arbitra z Zambii. Odnotować należy również bezbramkowe falstarty Urugwaju, Chorwacji oraz Danii.
Wyniki wszystkich spotkań:
Grupa A: Katar – Ekwador (0:2), Senegal – Holandia (0:2)
Grupa B: Anglia – Iran (6:2), USA – Walia (1:1),
Grupa C: Argentyna – Arabia Saudyjska (2:1), Polska – Meksyk (0:0)
Grupa D: Dania – Tunezja (0:0), Francja – Australia (4:1)
Grupa E: Hiszpania – Kostaryka (7:0), Niemcy – Japonia (1:2)
Grupa F: Maroko – Chorwacja (0:0), Belgia – Kanada (1:0)
Grupa G: Szwajcaria – Kamerun (1:0), Brazylia – Serbia (2:0)
Grupa H: Urugwaj – Korea Południowa (0:0), Portugalia – Ghana (3:2)