Jeden zdobyty punkt na dziewięć możliwych i odpadnięcie z turnieju zajmując ostatnie miejsce w grupie to na pewno słaby wynik. Ta statystyka nie oddaje jednak całego obrazu meczów Polski na Euro, który jest bardziej złożony.
Największy żal
Otwierające dla nas Mistrzostwa Europy starcie z Holendrami zakończyło się klęską 1:2. Mimo końcowego wyniku spotkania, można w nim dostrzec kilka pozytywnych elementów ze strony naszych rodaków.
Piłkarze Michała Probierza jako pierwsi trafili do siatki, kiedy w 16. minucie po dośrodkowaniu Zielińskiego z rzutu rożnego Adam Buksa wpakował głową piłkę do siatki. Podobnie jak w sparingach z z Ukrainą i Turcją, stały fragment gry był naszym atutem.
W kolejnych minutach chociaż budowanie akcji nie należało do naszych słabszych stron, to zdecydowanie gorzej było z przerywaniem poczynań ofensywnych Holendrów. Wielokrotnie swobodnie uderzali z dystansu aż w końcu jedna z takich prób doprowadziła do remisu. Wówczas Cody Gakpo wykorzystał dramatyczny przerzut Nicoli Zalewskiego i pewnym strzałem pokonał Wojtka Szczęsnego.
Kwestionowanie dyspozycji naszego pierwszego golkipera mija się jednak z celem, bo w rywalizacji z Holandią parę razy uratował swój kraj przed utratą bramki.
Biało-czerwoni sprawnie tworzyli sobie akcje. Najczęściej za pomocą dośrodkowań Nicoli Zalewskiego, ale zdarzały się też strzały z dystansu lub długie podania od stoperów. Zdobycie drugiej bramki uniemożliwiała pewna nieskuteczność polskiej reprezentacji, ale również trudność w kreacji tych najgroźniejszych akcji.
Z tyłu mieliśmy problemy z upilnowaniem Memphisa Depaya i jego kolegów z zespołu. Kilka razy dochodziło do głupich strat naszych stoperów, ale nie były one szczególnie karane przez rywali.
Szczęście w grze obronnej nie trwało jednak wieczność. W samej końcówce, bo w 83. minucie wprowadzony chwilę wcześniej z ławki rezerwowych Wout Weghorst ustawił wynik meczu na 1:2 dla Holendrów. Piłkarz Wolfsburga był za mało pilnowany przez Bartosza Salomona i sprawnie wykorzystał jego nieuwagę.
Pewnym pozytywem z tego fatalnego obrotu spraw może być reakcja polskiego zespołu na straconą bramkę. Zamiast podciąć skrzydła, to ta zmotywowała zawodników Michała Probierza do ofensywy i wyprowadzania Holendrom kolejnych ciosów. Żaden z nich nie okazał się wystarczający by doprowadzić do remisu, ale uderzenia Karola Świderskiego czy zaliczającego solidny występ Nicoli Zalewskiego były tego bliskie.
Klęska z Oranje była bolesna, ale zawierała fragmenty solidnej gry naszego zespołu na tle silnego rywala (trudno zresztą o innego w takiej grupie). Mogą być sygnałem pewnej zmiany w grze naszych rodaków i rozwoju, jaki ma miejsce w drużynie Michała Probierza.
Mimo wszystko przeciętna gra w defensywie i nieskuteczność zostały ukarane, a za styl nie otrzymaliśmy żadnego punktu.
Nawet jeśli to ma nie przynieść krótkoterminowych efektów [odważniejsza, bardziej otwarta gra — dop. red.], to buduje świetną bazę pod to, by reprezentacja zrobiła coś fajnego w kolejnych latach. Ostatnie 18 miesięcy w reprezentacji były najbrzydsze, najgorsze, jeśli chodzi o jakość. Wracamy do starego pytania i od razu mówię, że nie mam odpowiedzi: czy lepiej jest w pierwszym meczu grać antyfutbol i zremisować 0:0, czy grać ładnie i przegrać 1:2? Ta racjonalna część mózgu mówi ci, że 0:0. Ta bardziej romantyczna, że lepiej grać tak, jak graliśmy z Holandią. Długoterminowo na pewno więcej przynosi taka porażka z Holandią niż taki remis z Meksykiem.
~ Wojciech Szczęsny (w rozmowie z Footruckiem)
A mogło być jeszcze gorzej…
Po obiecującym starciu z Holendrami doszło do całkowicie nieudanego pojedynku z Austrią. Nie można kreować ich na Bogów futbolu, ale ta świetnie zorganizowana drużyna finalnie wygrała tą arcytrudną grupę i w rywalizacji z naszą reprezentacją pokazała, że nie był to przypadek.
Polacy źle weszli w ten mecz. Ich rywale, zawodnicy selekcjonera Ralfa Rangnicka wysoko pressowali, często faulowali, by wytrącić biało czerwonych z rytmu i tworzyli sobie dynamiczne akcje. Wszystko po to, by grać na swoich warunkach, co szybko się opłaciło.
Już w dziewiątej minucie Gernot Trautner z główki zdobył pierwszą bramkę meczu. Wykorzystał błąd Pawła Dawidowicza, który niedokładnie go krył. Paskudny kwadrans w wykonaniu piłkarzy Michała Probierza to jednak nie tylko wina wspominanego stopera.
W tym okresie przestraszyliśmy się Austriaków, co chwila traciliśmy piłkę. Duet Slisz – Piotrowski miał problemy z uspokojeniem gry dłuższym rozegraniem.
Mówimy sobie w szatni, że wychodzimy ostro, ruszamy, ale nic nie ruszyliśmy. Potem znowu to oni strzelili gola, cofnęli się i było ciężko.
Piotr Zieliński
Kolejne minuty były zdecydowanie bardziej udane dla naszych rodaków – dzięki inicjatywie Piotra Zielińskiego czy celnym dośrodkowaniom m.in. od Frankowskiego powoli wracaliśmy do gry. Najlepszym tego przykładem jest bramka Krzysztofa Piątka, którego instynkt strzelecki zapewnił reprezentacji tlen.
Dobry okres naszej kadry trwał do okolic 65 minuty, bo to właśnie wtedy rozpoczął się czas fatalnej dyspozycji biało-czerwonych. Po tym jak Arnautović przepuścił piłkę do Christophera Baumgartnera, a do gracza Lipska nie doskoczył żaden z naszych defensorów, padł gol na 1:2. Wtedy nasz zespół stracił pewność siebie.
Może i doszło do kilku ofensywnych kombinacji Polaków, ale gra obronna i morale drużyny z minuty na minutę były już tylko gorsze. Nieuwaga z tyłu w połączeniu z dynamicznymi, zmotywowanymi Austriakami przyniosła trzecią bramkę dla rywala. Po wpadce Bednarka w kryciu Sabitzera i faulu Szczęsnego, Arnautović wykorzystał karnego i ustawił wynik meczu na 1:3.
W odbiorze całego spotkania kluczowa była reakcja naszych rodaków na ostatnią ze straconych bramek – Lewandowski i spółka wyglądali na zupełnie załamanych, kompletnie nie nadążali za przeciwnikiem, z którym chwilę wcześniej rywalizowali jak równy z równym. Postawa defensywna zespołu była nieakceptowalna – tylko dzięki Wojciechowi Szczęsnemu w ostatnich dziesięciu minutach nie padły dwie kolejne bramki dla przeciwników.
Mając do porównania kolejne spotkanie przeciwko Francji łatwo stwierdzić, że klęska z Austrią była efektem słabego środka pola (Piotrowski – Slisz), który nie był w stanie nadążyć za rywalem i uspokoić gry spokojnym rozegraniem. Nagana należy się również naszym defensorom, bo końcówka w ich wykonaniu to jeden wielki kryminał.
Mecz o wszystko na Mistrzostwach Europy musimy uznać za fatalny, ale w przypływie emocji nie zapominałbym o dobrych fragmentach tego spotkania. O zachowaniu opanowania i umiaru oceniając naszą reprezentację w kontekście meczu z Austrią pisałem w tym tekście.
Faworyci zatrzymani
Do rywalizacji z Francuzami podopieczni Michała Probierza podchodzili w nienajlepszych okolicznościach. Spotkanie z Austrią w dużym stopniu ostudziło emocje związane z Euro i dominowały wieści, iż cały ten turniej to w wykonaniu Polaków jedno wielkie rozczarowanie.
Szczególnie w takich warunkach remis 1:1 z obecnym wicemistrzem świata, którego kadra ma sześć razy większą wartość (1,2 mld do 200 mln €) niż naszej drużyny narodowej to bez wątpienia powód do zadowolenia. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę nie tak wielką, jak można by oczekiwać dysproporcję między obiema ekipami i styl, w jakim zaprezentowaliśmy się z Les Bleus.
Temu występowi naszych rodaków było zdecydowanie bliżej do potyczki z Holendrami niż Austriakami. Podobieństw między oboma meczami możemy szukać chociażby po składzie – z Francuzami tak samo jak w pierwszym meczu od początku wystąpili Szymański i Urbański, podczas gdy zabrakło ich przeciwko Austrii.
Dzięki postawieniu w środku pola na tę dwójkę współpracującą z Zielińskim i Kubą Moderem nasz zespół zamiast typowych walczaków posiadał zawodników obdarowanych świetną techniką i umiejętnościami rozgrywania piłki. Tworzenie dogodnych akcji było w zasięgu naszej kadry, a ofensywna gra fragmentami mogła się podobać.

Wspomniany skład reprezentacji Polski w meczu z Francją (1:1)
(źródło grafiki: flashscore.com)
Oczywiście w przekroju całego starcia nie zdominowaliśmy Francuzów, ale nasza kreatywność z przodu na tle tak groźnego przeciwnika raczej nie powinna być powodem narzekań. Zdarzały się momenty przestoju, chociażby na przełomie pierwszej i drugiej połowy. Wówczas zespół był pasywny i nie wykazywał wielkich chęci do nawet chwilowego przejęcia inicjatywy.
Na nasze nieszczęście takie momenty potrafili wykorzystać Trójkolorowi napędzani przez genialnego Kyliana Mbappe. Nowy gwiazdor Realu Madryt wielokrotnie wypuszczał na wolne pole dynamicznych francuskich skrzydłowych lub samemu próbował pokonać Łukasza Skorupskiego. Bramkarz Bolognii długo nie dawał się pokonać, zagrał świetne spotkanie i został uznany jego najlepszym zawodnikiem.
Pomimo aż siedmiu udanych interwencji, nie udało mu się zachować czystego konta. Po jednym z błędów Kuby Kiwiora Mbappé wykorzystał bowiem jedenastkę. Bezcelowe jest wieszanie psów na defensorze Arsenalu, ale trzeba wprost powiedzieć, że 24-latek pochodzący z Tychów zagrał swój najgorszy mecz w kadrze i swoimi częstymi stratami nie pomagał drużynie.
Na szczęście dość dobrze dysponowany tego dnia Robert Lewandowski finalnie zdobył bramkę z rzutu marnego podyktowaną po faulu na Karolu Świderskim (ten jak zwykle nie zawiódł) i doprowadził do wyrównania.
Po fragmentami dołującym meczu z Austrią, piłkarze Michała Probierza otrząsnęli się i wielokrotnie popisywali się sporą odwagą i pewnością siebie. Szczególnie końcówka, w której naciskaliśmy na nieporównywalnie wyżej notowanego przeciwnika mogła napawać optymizmem.
Nie był to mecz idealny, szczególnie w defensywie, ale co najważniejsze, odważny styl gry się obronił na tle wicemistrza świata, a to jednoznacznie pozytywna wieść.
Nieprawdopodobne, odpadamy z grupy
Mimo kilku pozytywnych akcentów tych Mistrzostw Europy, nasz wynik nie powala. Remis i dwie porażki na pewno nie są okazją do wielkich celebracji. Jak zaznaczałem to w poprzednim tekście, do którego link znajduje się powyżej, rezultaty oraz styl gry naszych rodaków musimy mimo wszystko oceniać biorąc pod uwagę okoliczności.
Fakt, iż poprzedni rok był najgorszym w historii reprezentancji. Ciągłe roszady selekcjonerami (w tym powoli stajemy się mistrzami) i nieustanne wymienianie zawodników. Odchodzenie od weteranów i porzucanie tych niedoświadczonych. Jakby się chwilę zastanowić, to niewielu rodzimych reprezentantów prezentuje stały, solidny poziom, pomijając oczywiście bramkarzy.
Bezcelowe jest ciągłe odchodzenie w skrajne dyskusje – po meczu z Holandią wszyscy się zastanawialiśmy jak wysoko wygramy z Austriakami, a potem ci zwyczajnie nas ośmieszyli. Później powszechne opowiadanie, że to beznadziejna kadra i tęsknimy za Euro 2016.
Tegoroczne Mistrzostwa Europy były dla zespołu Michała Probierza nieudane, ale na tym etapie odniesienie sukcesu z rywalami z najwyższej półki byłoby ogromnym zaskoczeniem. Dla Polaków był to bardzo słaby turniej, ale posiadał wiele pozytywnych symptomów, na których można budować. Pytanie tylko czy się je wykorzysta czy tylko brutalnie zgniecie.