Wszyscy pozostają w grze – 2. runda el. do europejskich pucharów

W drugiej rundzie eliminacji do europejskich pucharów cała czwórka polskich zespołów (Jagiellonia,Wisła, Śląsk i Legia) pozostała w grze. Jak poradziły sobie rodzime zespoły i z kim zmierzą się w przyszłym tygodniu?

Godne mistrza Polski

4:0, 3:1 (razem 7:1)

Spośród wszystkich polskich drużyn, które wystąpiły w eliminacjach do europejskich pucharów to Jagiellonia Białystok ma najłatwiejszą drogę. Jako mistrz Polski uczestniczy w eliminacjach do samej Ligi Mistrzów, a w razie potknięcia spadnie do rywalizacji o Ligę Europy. Ponadto ma jeszcze drugie koło ratunkowe, bo w przypadku porażek zarówno w kolejnej, trzeciej rundzie eliminacji, jak i ostatniej, czwartej, Jaga zakwalifikuje się do Ligi Konferencji. Oznacza to, że pokonanie pierwszego rywala gwarantuję zespołowi Adriana Siemieńca grę we wspomnianej LK, co jak na nasze standardy, jest sporym luksusem.

Zwycięzca poprzedniej edycji Ekstraklasy z racji na zdobycie tego prestiżowego tytułu wystartował od potyczki z mistrzem Litwy, czyli ekipą Poniewieża. Duma Podlasia trafiła znakomicie, bo nie dość, że ich pierwszy rywal swoje mecze rozgrywa ledwie 300 kilometrów od Białegostoku, to jeszcze był w paskudnej formie – mimo tytułu mistrzowskiego zajmował wówczas ostatnie miejsce w rodzimej lidze.

Na nasze szczęście, w pierwszym meczu różnica między obiema ekipami była widoczna gołym okiem. Po wymagającym okresie wejścia w mecz, Jagiellonia się rozpędziła i zaczęła wyglądać na drużynę pewną swego. Do tego zadania w ogromnym stopniu przyczynił się Jesus Imaz, który w ledwie 14 minut zdołał skompletować hat-tricka. W końcówce na 4:0 podwyższył skrzydłowy Kristoffer Hansen.

Podopieczni Adriana Siemieńca skutecznie przełożyli swój sposób grania z rodzimego podwórka na rywalizację z rywalem zza granicy. Nie obawiali się ofensywnego stylu gry, w którym poza Imazem szczególnie błyszczeli Marczuk, Pululu czy nowy nabytek, Lamine Fadiba.

Jagiellonia na tle niewymagającego rywala pokazała się z pozytywnej strony, przede wszystkim jako zespół, a nie zbieranina (w naszych realiach) jakościowych piłkarzy. Pierwszy mecz Mistrza Polski w eliminacjach do LM nie dawał powodów do narzekania, jednak na ocenę dwumeczu trzeba było zaczekać do rozegrania rewanżowego spotkania.

Trener jak zawsze powtarzał nam, żebyśmy wierzyli w siebie oraz nasz styl gry. Mówił nam, żebyśmy dali z siebie wszystko na boisku. Mamy wystarczająco dużo umiejętności, żeby kreować sobie okazje i je wykorzystywać. Byliśmy dzisiaj bardzo efektywni pod bramką gospodarzy.

~ Afimico Pululu

W rewanżowym starciu Mistrzowie Polski również pokonali swojego litewskiego rywala, notując tym samym czwarte zwycięstwo z rzędu w sezonie.

W Białymstoku również nie zabrakło bramek ekipy Adriana Siemieńca, niemniej padały one w nietypowy sposób – dwa rzuty karne wykorzystał Pululu, a trzecie trafienie było golem samobójczym. Nie inaczej było z jedynym straconym przez Jagę golem, bo padł on po lekko komicznym błędzie rezerwowego Lewickiego. Takie błędy nie mogą się już powtórzyć, bo w kolejnych rundach eliminacji zabraknie ekip z półki Poniewieża i takie wpadki będą kosztować o wiele więcej.

Dysproporcja między tą ekipą a Romanczukiem i spółką była widoczna w obu spotkaniach dwumeczu. W tym drugim Jagiellonia z łatwością zdobywała przestrzeń i tworzyła akcje podbramkowe, których jednak nie potrafiła wykorzystać poza wcześniej wspomnianymi jedenastkami.

Znów szczególnie wyróżniał się Afimico Pululu, który znów pokazał jak bardzo istotnym jest elementem układanki Siemieńca. To między innymi dzięki niemu już teraz jesteśmy pewni awansu Jagielloni do co najmniej Ligi Konferencji, a to spory pozytyw.

Nie chcąc specjalnie „pompować balonika” przed wymagającym dwumeczem mistrza Polski z Bodø/Glimt mam jedynie nadzieję, że Jagiellonia zdoła powtórzyć udany występ, tym razem na tle zdecydowanie bardziej wymagającego rywala.

Po tym sezonie, w którym zdobyliśmy mistrzostwo Polski, dzisiaj napisała się kolejna historia. Wiemy, że już na pewno gramy w fazie ligowej co najmniej Ligi Konferencji. Oczywiście wszystko jest dalej przed nami, teraz będziemy się skupiać na tym, aby walczyć o kolejne cele i tą granicę przesuwać. Wiemy, że poprzeczka jest ustawiona wyżej, mamy swoje marzenia i będziemy o nie walczyć na boisku.

~ Adrian Siemieniec

Powrót w dobrym stylu

0:1, 3:1 (razem 3:2)

Spośród pierwszych spotkań, polscy kibice zdecydowanie najmniej przyjemności musieli czerpać z oglądanie potyczki Śląska Wrocław z Rigą FC. Słaby występ drużyny Jacka Magiery możemy tłumaczyć wysokim poziomem rywala, ale bardziej słusznym wydaje się skupienie na polskim zespole, aniżeli na jego rywalu.

Wicemistrz Łotwy o ile zaprezentował się dość solidnie, to nie może być nazywany ekipą z poziomu choćby Rapidu Wiedeń, bo to zdecydowanie inna półka. Ryga w przeciwieństwie do swojego polskiego rywala co roku walczy w eliminacjach do europejskich pucharów (dotychczas nieskutecznie) i w ten sposób nabywa cenne doświadczenie.

Nie szukałbym jednak w takich różnicach wytłumaczeń dla Śląska. Jego zawodnicy przez całą pierwszą połowę wyglądali na niepewnych siebie, jak gdyby byli absolutnie przerażeni potęgą samego wicemistrza Łotwy. Mieli wielkie problemy z utrzymaniem się przy piłce i tworzeniem jakichkolwiek akcji bramkowych.

Nie lepiej było w obronie, która już w siódmej minucie zawiodła i straciła jedynego gola rywalizacji. Zdobywca bramki, Ousseynou Niang w zasadzie cały mecz tworzył zagrożenie i z łatwością radził sobie z wahadłowym Śląska, Mateuszem Żukowskim.

W drugiej części meczu było lepiej, ale raczej nie dlatego, bo Wrocławianie zagrali wielki futbol, ale dlatego, bo w pierwszych 45 minutach poprzeczkę zawiesili sobie przy samej ziemii. Próbowali tworzyć zagrożenie pod bramką rywala, ale bez Erica Exposito, który niedawno opuścił swój zespół, nie było to dla nich zbyt łatwe.

W kluczowym momencie zawiódł teoretycznie najlepszy zawodnik z Wrocławia, czyli Nahuel Leiva, który w 53. minucie zmarnował najlepszą w meczu, stuprocentową okazję. Ofensywnie Śląsk powoli się rozkręcał, ale z taką grą potrzebowałby jeszcze kolejnych 90 minut żeby w końcu wyrównać. Wyjazdowy mecz zupełnie mu nie wyszedł i trudno w nim szukać jakiś pozytywów.

Ryga wygrała zasłużenie. W pierwszej połowie była drużyną, która nas zdominowała. Grała luźno, swobodnie. (…) My byliśmy według mnie za bardzo spięci w pierwszej części meczu, nie zrealizowaliśmy tego, co sobie zakładaliśmy. Natomiast druga połowa wyglądała już inaczej z naszego punktu widzenia. (…) Przegrywamy spotkanie w Rydze i czekamy na rewanż we Wrocławiu.

~ Jacek Magiera (trener Śląska)

Rewanż to niemal całkowicie różne oblicze Wicemistrza Polski. U siebie, na Tarczyński Arenie, gospodarze zagrali o niebo lepiej niż w Rydze. Wyglądali na pewnych siebie, pełnych wiary w odwrócenie losów dwumeczu po nieudanym starcie.

Szybko objęli prowadzenie, bo w 6 minucie po faulu na Samcu-Talarze Nahuel pewnie wykorzystał karnego. To, że potrafili zaatakować rywala nie oznacza, że sami nie otrzymywali ciosów – po serii uderzeń ze strony Rygi jeden okazał się skuteczny. Na całe szczęście nie zatrzymało to całkowicie podopiecznych Jacka Magiery. Ci do ostatnich minut walczyli jak równy z równym, a w międzyczasie dwoma trafieniami wyszli nawet na prowadzenie. Szczególnie imponujące jest to ostatnie, kiedy Nahuel znakomitym strzałem spoza pola karnego ustawił wynik dwumeczu na 3:2.

Hiszpan zgodnie z oczekiwaniami okazał się absolutnym liderem drużyny z Wrocławia. Był zdecydowanie bardziej skuteczny, jak i obecny w grze niż w pierwszym starciu tych ekip. O niebo lepiej zagrał również krytykowany Żukowski. Jeśli Jacek Magiera podtrzyma ze swoimi zawodnikami taką dyspozycję, to być może uda im się wyjść z trudnego momentu, w jakim niewątpliwie się ostatnimi czasy znaleźli. Przypomnijmy, po czterech spotkaniach ich bilans to zwycięstwo, remis i dwie klęski.

Dawid z Goliatem

1:2, 1:6 (razem 2:8)

Czysto teoretycznie Wisła Kraków jako zespół z drugiego poziomu rozgrywkowego w Polsce nie powinna mieć większych szans w potyczce z czwartą siłą austriackiego futbolu. Pierwsze spotkanie tej pary, które rozegrano w Krakowie, faktycznie skończyło się zwycięstwem faworytów, ale przebieg meczu był bardziej wyrównany niż wskazuje na to suchy wynik.

Statystyki
Strzały: 20 (Wisła) – 14 (Rapid)
Strzały celne: 6 – 4
Posiadanie piłki: 51% – 49%
Celność podań: 82% – 83%
Faule: 11 – 14
Rzuty rożne: 7 – 4

Gra Białej Gwiazdy mogła się podobać nie tylko sympatykom tego klubu. Piłkarze Kazimierza Moskala grali uważnie, czujnie i choć z początku trudno im było odeprzeć austriacki pressing to nie tracili głupio piłki. Z czasem zaczęli nawet tworzyć dogodne akcje bramkowe i byli coraz bliżsi otworzenia wyniku. W pierwszej połowie swoje bardzo dobre okazje zmarnowali Jarocha i Łukasz Zwoliński.

Niestety kilka chwil później 32-krotny mistrz Austrii wykorzystał nieuwagę w obronie i sytuacja Wisły diametralnie się zmieniła. Po stracie bramki na 0:1 goście zaczęli napierać. Ich intensywna gra zaskutkowała czerwoną kartką prawego obrońcy Bendeguza Bolli, co było pozytywną wieścią dla krakowskiej ekipy.

Druga połowa mimo przewagi liczebnej Wiślaków oraz kontynuacji ofensywnego stylu gry nie zakończyła się dla nich najlepiej. Znów Rapid wykorzystał mały błąd w obronie po fragmencie, w którym to Wisła była bliska wyrównania i było już 0:2. Gospodarze po około dziesięciu minutach podłamania wrócili na swój poziom i raz po raz tworzyli ofensywne akcje, w których brylowali 21-letni Olivier Sukiennicki i słynny Angel Rodado.

W 79 minucie po strzale Marca Carbo udało się nawet zdobyć gola kontaktowego, który był efektem napierania na bramkę gości. To trwało do samego ostatniego gwizdka, niemniej nie doprowadziło do wyrównania.

Z racji na dysproporcję jakości piłkarzy obu zespołów i finansowego zaplecza klubów, tak ofensywny i pewny występ Wisły był pozytywem. Skuteczność tego dnia była atutem ich rywala, co zawarzyło w finalnym rozrachunku. Niemniej wiadomym było, że w rewanżu rozgrywanym na wyjeździe będzie jeszcze trudniej.

Na nieszczęście sympatyków Wisły i generalnie polskiego futbolu, takie oczekiwania znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości. Gospodarze w pełni udowodnili swoją teoretyczną przewagę nad 1. ligowcem i nie dali mu większych szans na sprawienie sensacji. Podobnie jak w pierwszym spotkaniu, cechowała ich ponad przeciętna skuteczność, jednak tym razem było widać ich wielką determinację i dążenie do powiększania przewagi.

Tylko w pierwszej połowie zdobyli pięć bramek, a w końcówce dołożyli szóstą. Wisła na wyjeździe nie zagrała już jak u siebie, widać było, że odstają jakościowo od Wiedeńskiej ekipy i są tego świadomi. W tym brutalnym zmierzeniu się z rzeczywistością Białej Gwieździe udało się w końcówce zdobyć honorowe trafienie, ale nie przykryło ono wrażenia z pełnych 90 minut.

W związku z klęską w dwumeczu z Rapidem, Wiślacy spadli do eliminacji do Ligi Konferencji. Przed nimi jeszcze dwie rundy, które w razie sukcesu zapewnią im grę w fazie ligowej tego turnieju. To mało prawdopodobne, ale możliwe.

Przede wszystkim to dla nas dobra lekcja, lekcja pokory dla zawodników. Ale też tego jak dzisiaj patrzymy na polski futbol. Natomiast różnica klas była taka, jak wskazuje ranking UEFA. Myślę, że tą porażkę trzeba przyjąć, zaakceptować mentalnie, natomiast nie pogodzić się, że w przyszłości nie dojdzie się do takiego poziomu, by rywalizować z Rapidem Wiedeń.

~ Jarosław Królewski (właściciel Wisły Kraków)

Okres przygotowawczy wciąż trwa

6:0, 5:0 (razem 11:0)

Najlepsze nastroje panowały w polskich domach po ̶s̶p̶a̶r̶i̶n̶g̶u̶ eliminacyjnym meczu Legii Warszawa. Różnica między oboma zespołami, spokój Wojskowych i brak kibiców na stadionie wywołały wrażenie, jakby nie było to spotkanie takiej rangi, jaką faktycznie posiadało, ale jedynie kontynuacja okresu przygotowawczego.

Puste trybuny były spowodowane zachowaniem kibiców Legii z 1/16 ostatniej edycji Ligi Konferencji. Wówczas UEFA za karę zamknęła najbardziej żywiołową trybunę stołecznego klubu, „Żyletę”, a niestrudzeni ultrasi zwyczajnie przenieśli się na inną trybunę i poza pokazem sztucznych ogni, zaprezentowali również wielki, wulgarny transparent wymierzony w kierunku UEF-y. Ta postanowiła surowo ukarać klub, to znaczy całkowicie zamknąć trybuny w ich pierwszym eliminacyjnym meczu.

Ich rywalem była szósta drużyna walijskiej ligi, czyli Caernarfon Town. Choć oczywiście takie statystyki potrafią zakłamywać rzeczywistość, to sporo mówi fakt, iż cała drużyna z północno-zachodniej części Walii ma mniejszą wartość niż napastnik Legii, Marc Gual (1,2 mln do 1,3 mln €). W tym spotkaniu było to bardzo widoczne.

Podobnie do reszty polskich zespołów, początek meczu był dla Legii wymagający. W pierwszym kwadransie zapowiadał się wyrównany mecz, a niżej notowany rywal pozytywnie zaskakiwał. Ale tylko do pewnego momentu.

Później rozpoczął się ofensywny koncert Legii, w trakcie którego padło aż sześć bramek dla Wojskowych. Hat-tricka zanotował wspominany wcześniej Gual, odblokował się również Blaz Kramer, a poza samobójczym trafieniem ślicznego debiutanckiego gola zdobył Claude Goncalves. Legia raz po raz zagrażała bramce walijskiego zespołu i nie było to dla nich szczególnie trudne zadanie.

Poza dużą skutecznością, do plusów możemy zaliczyć danie szansy młodym zawodnikom – na murawie zameldowali się Jordan Majchrzak (18 minut), Igor Strzałek (26 minut) czy Mateusz Szczepaniak (34 minuty).


Pewnych podobieństw możemy się dopatrzeć w rewanżowym starciu, rozgrywanym na mieszczącym ledwie 3 tysiące kibiców obiekcie Caernarfon Town.

Z perspektywy wyniku może się wydawać, że za Legią dwa niemal identyczne mecze, jednak ten drugi był fragmentami dużo mniej udany dla Wojskowych. W pierwszej połowie bowiem zarówno oni, jak i gospodarze grali na podobnym, przeciętnym poziomie. Nie tworzyli stuprocentowych okazji, a ich akcje wyglądały chaotycznie.

Drugie 45 minut było już zupełnie inne – ledwie 13 sekund od rozpoczęcia tej części meczu Kapustka otworzył wynik. W 48 minucie było już 2:0, kiedy wspomniany zawodnik świetnie wrzucił Jędrzejczykowi, a ten głową pokonał bramkarza rywali. Te momenty muszą być bardzo cenne dla Bartosza Kapustki, bo w tym sezonie nie zachwycał formą.

Później Pekhart, rezerwowy Nsame i Barcia podwyższyli na 5:0. Legia wyglądała już na zespół z innej półki niż ich walijscy rywale, a właśnie takie były od nich oczekiwania. Dzięki temu, że na zachodnim wybrzeżu Wielkiej Brytanii zabrakło kluczowych zawodników gości (choćby Luquinhasa czy Guala), to zabłysnąć mieli okazję inni zawodnicy. Zobaczymy, czy któryś z nich zdoła faktycznie poszerzyć jakościowo kadrę 16-krotnego mistrza Polski.

W kolejnej, trzeciej rundzie polskie zespoły zmierzą się z następującymi rywalami:

  • Bodo/Glimt (Norwegia) – Jagiellonia Białystok
  • St. Gallen (Szwajcaria) – Śląsk Wrocław
  • Spartak Trnava (Słowacja) – Wisła Kraków
  • Brondby (Dania) – Legia Warszawa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *