Trzecia runda przygód polskich zespołów w Europie okazała się w miarę udana. Nie zabrakło emocji, bramek i nagłych zwrotów akcji.
Niestety bez zaskoczeń
0:1, 1:4 (razem 1:5) 
Wynik w 1. rundzie (el. LM): –
Wynik w 2. rundzie: Wygrana 7:1 z Poniewieżem (Litwa)
Pierwsze, rozgrywane u siebie spotkanie Jagielloni w ramach 3. rundy eliminacji do LM było wymagające. Podopieczni Adriana Siemieńca nie zmierzyli się z byle kim, bo ze znanym Bodo Glimt. Mistrz Norwegii i jednocześnie uczestnik LE sprzed dwóch lat i ćwierćfinalista LK sprzed czterech sezonów okazał się trudnym wyzwaniem dla gospodarzy, ale jednocześnie w przebiegu meczu wydawał się w zasięgu Dumy Podlasia.
Aktualni Mistrzowie Polski regularnie byli zmuszeni do obrony i w tych fragmentach było widać jakość Norweskiego rywala. Co istotne, Jagiellonia próbowała grać swoim ofensywnym sposobem gry, jednak tym razem okazało się to niełatwe. Po raz pierwszy w tym sezonie przegrali, a było to nieodłącznie związane z tym, jak się zaprezentowali na murawie.
Naprawdę kiepsko zagrał Jesus Imaz, bo Hiszpan nie dość że nie potrafił wykreować szczególnych okazji strzeleckich kolegom z zespołu, to jeszcze samemu nie imponował skutecznością. To drugie dotyczy nie tylko jego, ale całej drużyny Tarasa Romanczuka. Wprawdzie wyprowadzanie sprawnych kontr i kreatywnych ataków nie stanowiło Jadze większych problemów, tak jednak otworzenie wyniku, a później doprowadzenie do wyrównania było już problematyczne.
Podobnie do pierwszego meczu Wisły Kraków z Rapidem, niewykorzystane okazje zemściły się na polskiej ekipie. Po jednej z dogodnych okazji Norwedzy wyprowadzili kontrę, boczny defensor Tomasz Sacek powoli atakował rywala, a ten zgrał do środka i gola samobójczego strzelił Dieguez. Zdecydowanie nie był to moment, który mógłby napawać dumą sympatyków Jagielloni, bo w tej sytuacji defensywa Mistrzów Polski się skompromitowała.
Pozytywne wejście na boisko Diabyego Fadiby nie zmieniło wiele. Pomijając nawet wynik oraz nieskuteczność gospodarzy, do negatywów musimy też zaliczyć przedwczesne zejście z boiska Nene, który zgłosił uraz. Nieszczęśliwie rewanż był jeszcze trudniejszym zadaniem.
Mimo skali trudności tego zadania, rewanżowe starcie znakomicie się rozpoczęło dla przybyszy z Białegostoku. Mistrzowie Polski po sprawnej akcji objęli prowadzenie, mimo że wcale nie byli faworytem tego meczu. W kolejnych minutach rywalizacji było to już całkiem klarowne.
W obliczu ryzyka odpadnięcia z eliminacji do Ligi Mistrzów, ekipa z Norwegii wbiła wyższy bieg i rozprawiła się z podopiecznymi Adriana Siemieńca. Zmusiła reprezentantów naszego kraju do skupienia się na defensywie, a jak dobrze wiemy, Jagiellonia nie czuje się komfortowo w takich pojedynkach. Kiedy tylko Skrzypczakowi czy Moutinho delikatnie tracili czujność, ich rywale z łatwością wbijali piłkę do siatki Dumy Podlasia. W sumie aż cztery razy pokonali defensywę z Białegostoku.
Fakt, przy bramce na 1:2 Skrzypczak został sfaulowany i sędzia powinien zatrzymać akcje. Trudno mi niemniej uwierzyć, że jedynie przez tę decyzję Białostoczanie spadli do el. LE. Bodo po prostu wyglądało tego dnia na zespół innej klasy, a Mistrz Polski zwyczajnie nie potrafił dotrzymać im tempa.
Były fragmenty, w których dobrze graliśmy i mecz dzięki temu był atrakcyjny, ofensywny, momentami wyrównany. To jednak za mało, by pokonać taką drużynę, ale na tych fragmentach będziemy budować to, co dalej. To dla nas duża nauka i doświadczenie. Cieszę się, że dzisiaj jesteśmy w tym miejscu i możemy takie mecze grać.
~ Adrian Siemieniec
Kolejnym rywalem Jagielloni będzie sam Ajax Amsterdam. Wynik tego dwumeczu zadecyduje czy Mistrz Polski zagra w Lidze Europy czy może w Lidze Konferencji.
Rewanż sezonu
0:2, 3:2 (razem 3:4) 
Wynik w 1. rundzie (el. LK): –
Wynik w 2. rundzie: Wygrana 3:2 z Rygą (Łotwa)
Równolegle z rywalizacją w Białymstoku, na wyjeździe Śląsk Wrocław mierzył się ze Szwajcarskim St. Gallen. Czwarta siła tamtejszej ligi na papierze wydawała się drużyną, z którą Wrocławianie mogą rywalizować jak równy z równym. Oglądając ten mecz również można było odnieść takie wrażenie, mimo że końcowy wynik zupełnie na to nie wskazywał.
Podopieczni Jacka Magiery byli zaskakująco blisko pokonania defensywy rywali, lecz mimo sporej kreatywności nie udała im się ta sztuka. Ich skuteczność najlepiej podsumowuje pudło Samca-Talara, kiedy w 30. minucie z dwumetrowego dystansu głową nie udało mu się wpakować piłki do siatki.
Gołym okiem było widać brak rasowego napastnika w zespole z Wrocławia, bo przypomnijmy, Sebastian Musiolik, ich jedyny napastnik, w tym sezonie wciąż nie zdołał zdobyć żadnego gola.
Finalizacja była na zupełnie innym poziomie w drużynie gospodarzy, bo obaj napastnicy St. Gallen trafili do siatki. Szwajcarzy łatwo wykorzystali głupie wpadki obronne Śląska, choćby przy wyprowadzaniu piłki z własnego pola karnego (2. gol).
Paradoksalnie podopieczni Jacka Magiery swoją grą nie zasłużyli na taką klęskę, niemniej to wynik decyduje o awansie do kolejnej rundy eliminacji.
Dwa gole, które straciliśmy, to były prezenty dla naszego rywala. Było wiele dobrych momentów z naszej strony, wiele okazji, by strzelić gola. Myślę, że po raz kolejny wypromowaliśmy bramkarza (rywali – przyp.red.), który 2/3 razy dobrze interweniował. (…) Sprawa awansu jest otwarta i będziemy walczyć o to, by awansować do 4. rundy.
~ Jacek Magiera
Drugie starcie, rozgrywane tym razem we Wrocławiu, było całkowicie szalone. Jak na prawdziwym rollercoasterze, to zwariowane widowisko miało swoje doły i szczyty w wykonaniu gospodarzy. Do okolic 40 minuty Śląsk przegrywał łącznie 0:3 i wydawało się, że szczytem możliwości wicemistrzowów Polski będzie zdobycie jednego honorowego trafienia.
Właśnie w tym okresie ekipa Jacka Magiery absurdalnie poprawiła poziom swojej gry i w ledwie pięć minut doprowadziła do wyrównania. Co już zupełnie dziwaczne, goście po przerwie zupełnie nie poszli za ciosem i wrócili do przeciętnego poziomu z początku spotkania.
Później działo się już absurdalnie wiele – mecz przerwano w związku z obrzydliwymi rasistowskimi wyzwiskami kibiców Śląska w kierunku bramkarza St. Gallen. Poza tym, w końcówce zmęczony Petrow zasymulował w polu karnym rywala, za co otrzymał drugą żółtą kartkę, która wykluczyła go z dalszej gry. Gdyby tego było mało, poważnych urazów doznali Samiec-Talar i Żukowski (musiał grać z opatrunkiem), a sędzia doliczył aż 12 minut dodatkowego czasu, które przeciągnęły się do aż 25.
W ostatnich z nich po ręce Nahuela we własnej 16-tce Szwajcarzy otrzymali rzut karny. Rafałowi Leszczyńskiemu udało się interweniować, lecz przed paradą wyszedł poza linię bramki, za co słusznie powtórzono karnego. Drugim razem polski golkiper był już bez szans.
W atmosferze rozczarowania, kłótni i bijek z rywalami Wicemistrz Polski pożegnał się z eliminacjami do Ligi Konferencji. O tyle szkoda tego dwumeczu, że Gallen wydawało się całkowicie w zasięgu Śląska.
Na boisku roiło się od kontrowersyjnych zdarzeń, dlatego po meczu Śląsk Wrocław wprost krytykował poczynania arbitrów.
Cała trójka sędziowska była od początku do nas negatywnie nastawiona. Powinniśmy złożyć protest, żeby zrobiło się głośno o tym spotkaniu. Nas rozlicza się za wynik, tak samo powinno się rozliczać arbitrów.
~ Jacek Magiera
Nieoczekiwany powrót
1:3, 3:1 [12:11] (razem 4:4) 
Wynik w 1. rundzie (el. LE): Wygrana 4:1 z Llapi (Kosowo)
Wynik w 2. rundzie: Przegrana 2:8 z Rapidem (Austria)
W 3. rundzie eliminacji do Ligi Konferencji Wisła trafiła na Spartak Trnava. Słowacki zespół może nie robić większego wrażenia na przeciętnym kibiciu, niemniej z perspektywy 1.ligowca to ekipa godna docenienia. Co roku występuje w eliminacjach do europejskich pucharów (w przeciwieństwie do swojego przeciwnika), czego najlepszym przykładem jest zeszłoroczny występ w Lidze Konferencji.
Rywalizacja ze stosunkowo silnym rywalem, grając dodatkowo na wyjeździe okazało się dla Białej Gwiazdy sporym wyzwaniem. O ile na początku Angel Rodado wyprowadził swoją ekipę na prowadzenie, tak później nie było już tak kolorowo.
Widać było, że styl gry Wiślaków sporo ich kosztował, bo później nie było im łatwo wrócić na dobre tory. Podopieczni Kazimierza Moskala nie znaleźli rozwiązania na ciągłe ataki gospodarzy, którzy finalnie zdołali 3-krotnie zranić Wisłę. Trudno było wyciągać z tego spotkania pozytywy dla drużyny gości, niemniej jej dalsze losy okazały się co najmniej satysfakcjonujące.
Po mało pozytywnym starciu rozgrywanym na wyjeździe, u siebie Wiślacy zaprezentowali się o niebo lepiej. W porównaniu do rywalizacji w Słowacji, drużyna z Krakowa nie wyglądała na drużynę z niższej półki, a raczej na rywala godnego szacunku. W regulaminowych 90 minutach dość pewnie zdobyli dwie bramki, co zwieńczyło ich sprawną ofensywną grę. Autorem jednej z nich był klasycznie Rodado (w tym sezonie ma ich już 10!), a drugą zdobył Starzyński.
W tyłach nie mieli większych kłopotów, a w trudniejszych chwilach ratował ich dobrze dysponowany Kamil Broda.
W dogrywce spowodowanej sumarycznym remisem 3:3 Wisła się nie zatrzymała. Ledwie 7 minut od rozpoczęcia tej części meczu kapitan Alan Uryga dał swojemu zespołowi prowadzenie. Niestety ekipa Kazimierza Moskala niedługo się nim cieszyła, bo już w 106. minucie Spartak zdobył wyrównującego gola, który oznaczał serię jedenastek.
Ta okazała się abstrakcyjnie długa, bo zawodnicy obu drużyn popisywali się skutecznością. Finalnie wynikiem 12:11 na zwyciężyła krakowska Wisła, której awans czujną interwencją zapewnił wcześniej wspomniany Broda.
Myślę, że zagraliśmy bardzo dobre spotkanie. Byliśmy zespołem zdecydowanie lepszym i mogliśmy zapewnić sobie ten awans po 90 minutach. To magia pucharów i atmosfery tego stadionu. Presja była, bo 1:3 to nie jest wynik, którego nie można odrobić.
~ Kazimierz Moskal
Dzięki wynikowi tej potyczki Krakowianie są już o krok od Ligi Konferencji. Ich ostatnim rywalem jest Cercle Brugge.
Zepsuta celebracja
3:2, 1:1 (razem 4:3) 
Wynik w 1. rundzie (el. LK): –
Wynik w 2. rundzie: Wygrana 11:0 z Caernarfon (Walia)
Pierwszy, wyjazdowy mecz warszawskiej Legii z Brondby był niesamowicie wyrównany. Duński rywal to bowiem ekipa z wysokiej półki – aktualny wicemistrz swojego kraju, który rok temu był ledwie punkt od wygrania tytułu. Ma szeroką, bardzo silną kadrę wycenianą na niemal 50 mln €, czyli prawie dwa razy więcej niż drużyna Legii.
Jakość tej drużyny było widać gołym okiem. Kiedy mecz był wyrównany, ekipa z Warszawy zacięcie walczyła, ale gdy przydarzał jej się mały błąd w obronie, to od razu wynik ulegał zmianie. Z tego powodu dwukrotnie podopieczni Goncalo Feio musieli odrabiać straty.
Oba zespoły łączyła przewaga jakościowa w ofensywie, dlatego goście mieli udane fragmenty spotkania, tylko gdy nie pozwalali rywalowi wejść na najwyższe obroty i rozkręcenie się w ataku.
W barwach Legii popisali się napastnicy. Na 1:1 wyrównał Pekhart, a w drugiej połowie jego zmiennik, Blaz Kramer, zanotował dwie asysty. Tradycyjnie w kreacji błyszczał Luquinhas, który nie bał się brać na siebie inicjatywy. To właśnie Brazylijczyk trafił na 2:2. Decydującego gola zdobył natomiast Morishita.
Drużyna prowadzona przez Goncalo Feio nie zagrała idealnego spotkania na duńskiej Ziemii, jednak na pewno pokazała sporo charakteru i umiejętności. Gdyby to nie wystarczało, to jeszcze pozytywny wynik powinien przekonać nawet największych malkontentów.
W Warszawie Legii nie było wiele łatwiej. Jak to bywa w rywalizacjach ze zdecydowanie silniejszymi od siebie rywalami, niektóre fragmenty meczu trzeba po prostu przecierpieć. W ten sposób Wojskowi przetrwali większość rewanżu.
Wielokrotnie musieli się zmierzyć z pełną jakości ofensywą Brondby, ale na całe szczęście zazwyczaj górą byli Legioniści. Zazwyczaj, ale nie zawsze, bo po ręce Barcii goście z karnego otworzyli wynik.
Podobnie jak w pierwszym meczu, Legia potrafiła sprawnie odpowiedzieć i doprowadzić do remisu, bo w mniej niż dziesięć minut było już 1:1. Dzięki wygranej na wyjeździe taki rezultat był w pełni satysfakcjonujący dla Warszawiaków, co było widać na murawie.
Wojskowi zagrali dość bezpieczny futbol, ale co najważniejsze, był on skuteczny. Mimo wielu ataków Brondby, obrona Legii z Kacprem Tobiaszem na czele była tego dnia dość szczelna i udało się dokończyć mecz z wynikiem dającym awans.
Ten jest niewątpliwym sukcesem drużyny Goncalo Feio, jednak szkoleniowiec nie świętował go w najlepszy sposób. Otóż chwilę po ostatnim gwizdku Portugalczyk słynący ze swojego wybuchowego temperamentu pokazał środkowe palce kibicom gości. Dlaczego? Bo jego zdaniem sztab szkoleniowy duńskiej ekipy go prowokował.
Nie muszę chyba dodawać, że to zupełnie niepotrzebny, a nawet szkodliwy gest. Futbol to emocje, ale oczywiście na pewnych stanowiskach nie można zachowywać się jak niewychowany 8-klasista.
Ten żenujący czyn tak naprawdę nie pomógł nikomu. Po meczu nie doceniano awansu do ostatniej rundy eliminacji, niewątpliwych powodów do radości dla otoczenia Legii. Zamiast tego należy się zastanowić: jeśli po czterech miesiącach pracy Feio pokazuje taki poziom, to co jeszcze nas czeka?
Kolejnym rywalem wojskowych będzie 3. siła kosowskiej ligi, FC Drita. Miejmy nadzieję, że po tej potyczce trener Wojskowych znów nie zrobi czegoś szalonego.