Inter – Real (0:1)

Jeden z hitów pierwszej kolejki ligi mistrzów na dobre rozpoczął się w 7 minucie, kiedy Lautaro Martinez wystawił piłkę Dżeko, który nie wykorzystał sam na sam. Inter od początku meczu tworzył sobie wiele dobrych okazji, głównie za sprawą prawej strony pomocy, gdzie najbardziej aktywni byli Skriniar, Barella i Darmian.

Gospodarze znacznie różnili się od Realu tempem, w jakim budowali swoje akcje – było ono zdecydowanie szybsze. Aby pokazać jak bardzo drużyna z San Siro zdominowała gości należy wspomnieć że do 25 minuty oddali 5 strzałów, gdy ich rywale nie oddali żadnego.

Zdecydowanie najlepszą sytuację w ekipie Realu miał Eder Militao, który w 36 minucie bardzo dobrze wyskoczył do główki i posłał piłkę lekko obok bramki strzeżonej przez Handanovica.

Królewscy grali bardzo niepewnie w defensywie, a najlepszym ogniwem formacji obronnej był zdecydowanie Thibout Courtois, który wielokrotnie musiał wyciągać swoją drużynę z tarapatów.

W pierwszej połowie na brawa zasłużył M. Brozović, który kreował wiele sytuacji Interu oraz bardzo dobrze zabezpieczał tyły.

Pod koniec pierwszej połowy tempo meczu gwałtownie wzrosło. Obie drużyny zaczęły bardzo intensywnie „pressować” i stwarzać sobie coraz więcej sytuacji bramkowych. Wraz z tempem meczu wzrosła brutalność, lecz sędzia Daniel Siebert przyznał tylko jedną kartkę w tej połowie – Lautaro Martinezowi za bezsensowne rozmowy.

W drugiej odsłonie meczu role się trochę odwróciły, ponieważ Inter zdjął stopę z gazu, natomiast los blancos zaczęli grać konkretniej w ofensywie.
Warto wspomnieć, że przez cały mecz defensywa Nerreazurri spisywała się bardzo dobrze i skutecznie utrudniała robotę napastnikom Realu.

Po 45 minucie uaktywnił się Vinicius Junior, który robił dużo pozytywnego zamieszania na lewej flance królewskich.
Dużym problemem po stronie realu był zbyt niski pressing spod którego zawodnicy w czarno-niebieskich koszulkach z łatwością wychodzili.

Carlo Ancelotti ma dobry zmysł trenerski, ponieważ w 66 i 80 minucie wpuścił na boisko Rodrygo (zupełnie niewidocznego na boisku) i Eduardo Camavinge, którzy w 89 minucie brali udział w zwycięskiej bramce. Po świetnej akcji finalnie udało się pokonać Handanovicia, choć wcale nie było to proste zadanie.
Nie wiem czy wynik w pełni oddaje obraz meczu, jednak taki już jest futbol. Meczu nie wygrywa drużyna grająca lepiej, czy ta która ma więcej okazji, lecz ten zespół który w ostatecznym rachunku strzeli więcej bramek od swego rywala.
Z tej prawdy skorzystał Ancelotti, który z trudnego terenu wraca z trzema punktami.



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *